Cele i metody są te same, zmienia się technologia.

Zawsze znajdą się ludzie, ktorzy poświęcaja swoje życie, aby panować nad życiem innych ludzi.
A nawet nie zauważają, że nie panują nad swoim.

Juliusze Cezarze,Aleksadrzy Macedonscy, katoliccy"z bożej łaski" monarchowie, mistrzowie masońscy, sekretarze komunistyczni...
Można listę rozszerzać i uaktualniać...

Współcześni globaliści polityczni robią to samo, co wcześniejsi kolonialiści.

Wykorzystują określone przestrzenie  jako źródło surowca, rynek zbytu, źródło taniej siły roboczej.
Czerpią dochody z eksploatacji jego dóbr.
Ludność kolonii nie miała udziału w zarządzaniu krajem.

Współcześni globaliści są sprytniejsi.
Tworzą lokalną administrację z chętnych do wspólpracy generałów, profesorów, kapłanów...
Im pozostawiają przekonywanie miejscowych, że to wszystko dla ich dobra, że przestaną być barbarzyńcami.

Tak jak przez wieki i tysiąclecia podbój był głównym celem namaszczonych "ojców chrzestnych",
tak i obecnie jest to motor działań partii/gangów politycznych.
Chyba, że ktoś ma dowód, że to "miłość" pcha ludzi do kontrolowania, kto z kim śpi lub na co wydaje pieniądze?

Napisałem tę notatkę nie z powodu użalania się, jaki ten globalizm jest "be".
Spotykam się z rozważaniami, co jest lepsze: globalizm jednobiegunowy czy wielo.
Gdy zamiast globalizmu użyjemy słowa kolonializm, to może łatwiej dostrzeżemy, że wybór w tej dychotomii jest inny.

Albo będziemy kolonią, albo kolonialistami.

W jednobiegunowym z pewnością będziemy kolonią.
W wielobiegunowym możemy spróbować skolonizować Rzeczpospolitą.